wtorek, 23 sierpnia 2016

1.01.2011r.

Nowy rok! Co z tego, że spędzone w szpitalu, ale z osobą, dla której jestem ważny, tak samo jak on dla mnie. Akurat siedzimy na dachu. Jest już godzinę po fajerwerkach, ale miasto dalej jest żywe.
-Powinniśmy już wracać-powiedział niezadowolony z tej opcji Lei.
-Jeszcze chwilka.
Co z tego, że jest mi strasznie zimno i nic ciekawego się nie dzieje. Po prostu nie chce jeszcze wracać do mojej szarej rzeczywistości.
-Ech... trzeba wracać, bo jak skapnął się, że Ciebie nie ma, będę miał problemy-wstał z swojego miejsca i wyciągnął w moją stronę rękę.
-Jeszcze trochę.
-Przecież nie zniknę. 
-Ech...-wstałem bez pomocy i ruszyłem w stronę schodów.
Po chwili siedziałem na łóżku i patrzałem na scenę za oknem. Nie zauważyłem kiedy Lei podszedł do mnie i przytulił mnie od tyłu.
-Obraziłeś się na mnie?-spytał.
-Nie, po prostu mam dość tych 4-ech sterylnie białych ścian.
-Rozumiem... Jeszcze trochę musisz wytrzymać.
-Nie byłbym tego taki pewien-szepnąłem.
-Co tam mówisz pod nosem?
-Że jestem śpiący.
-Dobranoc-powiedział cofając ręce.-Będę jutro za nim się obudzisz.
Po tych słowach wyszedł z pomieszczenia.
"Zawsze to mówisz"-pomyślałem za nim zasnąłem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz